Czytania: Dn 12,1-3; Ps 16; Hbr 10,11-14.18; Mk 13,24-32
„Moce na niebie zostaną wstrząśnięte”. Apokaliptyczne znaki widzimy raz po raz. Tsunami, huragany, trzęsienia ziemi… Człowiek dumny z osiągnięć cywilizacji okazuje się kompletnie bezbronny wobec tych sił.
Nieraz i przez nasze życie przetacza się jakaś mała apokalipsa. Choroba, śmierć, upadek w grzech, miłość, która przerodziła się w obojętność lub nienawiść. Tak naprawdę nasza równowaga bywa bardzo krucha. Wystarczy nieraz lekki wstrząs i już nasze uporządkowane życie zaczyna się sypać jak domek z kart. Pytamy wtedy: Boże, i po co to wszystko? Ale On ma swój plan, a my nie widzimy go od razu. Nieraz długo nie widzimy. To próba nadziei. Dodajmy, bolesna.
„Wówczas ujrzą Syna Człowieczego”. Po wstrząsie pojawia się zapowiedź nowej obecności Zbawiciela „przychodzącego w obłokach z wielką mocą i chwałą”. W pierwszym znaczeniu chodzi o koniec świata. Ale to wydaje się nam odległe. Nieraz jednak przeżywamy coś, co można nazwać „małym końcem świata”, naszego świata. Za życiową burzą przychodzi jakiś nowy rodzaj obecności Boga. Tam, gdzie doczesne moce i chwały upadają, objawia się moc i chwała Najwyższego. Nasze małe apokalipsy przybliżają nas do tej ostatecznej. Bóg nigdy nie chce naszej zguby, ale nawrócenia.