Tyle mówi się ostatnio o potrzebie „recepty na życie”, o braku wzorców osobowych. Najlepiej „uczyć się życia” od Tych, którzy przeżyli je najpiękniej: od Chrystusa i Jego Matki. Jest prawdą, że odnoszenie scen ewangelicznych do własnego życia nie zawsze jest łatwe, lecz jest to trud, który się opłaci. Różańcowe rozważania mają swoisty rytm: najpierw zwracasz się do Ojca, by przedstawić Mu syntezę ludzkich próśb. Następnie kierujesz oczy na Tę, Której poświęcasz twoją modlitwę. Jak dziecko (albo jak zakochany) tylekroć powtarzasz Jej Imię, wychwalasz Ją i wzywasz na pomoc. I na tym tle przeżywasz w myślach dzieje Matki i Jej Syna. I gdy tak uświadamiasz sobie, jak bardzo Bóg Cię kocha, chciałbyś powiedzieć: „dziękuję”, lecz brak ci słów. A oto nasuwa ci się formuła uwielbienia: „Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu.” Wdzięczność za dar zbawienia i za dar tej dzisiejszej modlitwy.
Na koniec jeszcze jedna uwaga: dlaczego Matka Boża, objawiając się w różnych miejscach, tak często wzywa właśnie do modlitwy różańcowej. Czemu nie poleca tak gorąco innych, bardziej „atrakcyjnych” form pobożności? Myślę, że może dlatego, iż właśnie przez swoją „nieatrakcyjność” różaniec jest doskonałą miarą naszej miłości. Tu nie ma miejsca na łatwe wzruszenia, tu nie pomoże piękna gra organów, masz tylko te paciorki, na których masz wyśpiewać twoją miłość do Matki Bożej. Może nic cię do nich nie pociąga, wręcz przeciwnie, najchętniej znalazłbyś jakiś wykręt, by móc to odłożyć. Nie myśl, że tylko ty masz takie problemy: św. Teresa od Dzieciątka Jezus wyznała kiedyś, że łatwiej przychodziło jej brać do rąk narzędzia pokutne niż różaniec! A jednak odmawiała go, tak jak potrafiła. I w tym wyrażała się jej wielkość. I w tym codziennym zmaganiu z lenistwem, które zniechęca cię do różańca, wyrazi się twoja wielkość: wielkość twojej miłości.
Szczęść Boże!